Klucz na grę otrzymałem od wydawcy. Nie stanowi on jednak zapłaty za ten tekst. Opinia przedstawiona w tym wpisie jest w pełni zgodna z tym co myślę na temat owego tytułu. Grę ogrywałem na konsoli Nintendo Switch.

Ringlorn Saga to oldschoolowa gra nawiązująca do klasycznych japońskich RPGów znanych z pctów lat 80. Zarówno grafiką, muzyką, mechanikami jak i poziomem trudności.
Zacznijmy jednak od warstwy fabularnej. W królestwie zarządzanym przez przyjaciela ojca głównego bohatera pojawiła się dziwna bariera, która objęła sporą część jego ziem. Król Wilhelm postanawia zatem dostać się do środka tego pola siłowego, aby znaleźć jego źródło i pomóc obywatelom swojego przyjaciela. Swoim synom rozkazuje, aby czekali na niego miesiąc. Po tym czasie Hector, starszy z braci, ma objąć tron. Czas mija i niestety, nie ma żadnych wieści od króla, a bariera jest nadal nienaruszona. Młodszy z braci, Gerhard, postanawia wejść do tajemniczej sfery, aby znaleźć swojego ojca. Ukończenie głównego wątku zajmuje około 4-5 godzin.

Fabuła nie jest tutaj niczym wybitnym, ot. Daje nam powód do tego, abyśmy mogli wyruszyć na przygodę. Głównym mięsem tej gry jest bowiem gameplay. Ten składa się głównie z walki, ale aby nie była ona zbyt monotonna, dodano pewne urozmaicenia. Gerhard posiada dwie postawy. Atakującą, obronną oraz trzy rodzaje ataku. Każdy przeciwnik posiada swoją unikalną słabość. Co za tym idzie slime’y zaatakujemy dźgające je, pająki będziemy miażdżyć, a zombie siekać. Po wykonaniu jednego z zadań zdobyć możemy również magiczne umiejętności. Te działają obszarowo. Co ciekawe, gra nie posiada przycisków atakujących. Atak wykonujemy, wchodząc w przeciwnika. Mimo to dodano do gry mechanikę staminy. Po każdym ataku spada ona do zera i potrzebuje chwili, aby wrócić do maksymalnego poziomu. Jeżeli zaatakujemy w momencie, gdy pasek nie będzie naładowany na maksa, to nasz atak zda mniejsze obrażenia. Podobnie działają również postawy. Atakująca zapewnia nam większą moc, ale mniejszą obronę. Analogicznie obronna poświęca siłę, aby móc lepiej chronić bohatera. Jeżeli przyjdzie nam jednak zginąć, to nie martwcie się. Nie ma game overa. Za każde odrodzenie tracimy jednak pewną część punktów doświadczenia, co jest dość frustrujące głównie w pierwszej części gry, gdyż w początkowych lokacjach poziom trudności jest mocno wywindowany. Osobiście umarł przy pierwszym napotkanym przeciwniku, a z pierwszego ekranu wyszedłem dopiero po trzech śmierciach. Szczególnie gdy mówimy o grze, która nie posiada żadnego tutoriala poza obrazkiem przestawiającym klawiszologię sterowania. Z drugiej jednak strony nauka tego systemu daje rzeczywistą satysfakcję. Rozbudowany samouczek mógłby zabić tutaj frajdę z poznawania mechanik.

Poza walką, drugim najważniejszym elementem Ringlorn Saga, jest eksploracja. Świat składa się z kwadratowych etapów, pomiędzy którymi przechodzimy w stylu Zeldowym. Zwiedzając lokacje spotykamy kliku NPC potrzebujących naszej pomocy, a co za tym idzie, zostaniemy chłopcem na posyłki. Również tutaj zastosowano pewną funkcję opartą o postawy. Jeżeli rozpoczniemy rozmowę z postaciami niezależnymi, znajdując się w postawie atakującej, to te będą przerażone naszym zachowaniem. Nie ma to jednak żadnego wpływu na rozgrywkę, a przynajmniej ja go nie zauważyłem. Wykonanie tych zadań jest jednak potrzebne do ruszenia dalej z głównym wątkiem fabularnym. Otrzymamy dzięki nim łopatę, pozwalającą wykopać nam klucz do wieży czy lampę, która oświetli nam ciemności podziemi. Eksploracja pozwala nam również znaleźć lepszy ekwipunek dla Gerharda. Chociaż wydaje się to ciekawe, to z postępem gry staje się trochę zbyt uciążliwe. Przeciwnicy resetują się przy każdym przejściu z mapy na mapę, a im mamy większy poziom, tym więcej silniejszych maszkar pojawiać się będzie na naszej drodze. Często łapałem się na tym, że chcąc dotrzeć do jakiegoś miejsca, w którym już byłem, trafiłem w zupełnie inne, bo w grze nie ma żadnego ułatwienia nawigacji i po prostu pomyliłem drogę. Oldschoolowy hud, aż prosi się o dodanie do niego jakiegoś rodzaju minimapy.

Graficznie mamy tutaj do czynienia z ładnym, choć prostym pixel artem wzorowanym na oprawach znanych z MSX. Zdecydowanie uroku dodaje mu ładny filtr CRT, który można włączyć w ustawieniach w menu głównym. Muzyka za to jest mało charakterystyczna. Żadna z melodii nie zapadła mi jakoś specjalnie w pamięć.
Podsumowując, Ringlorn saga jest lekko odtwórczym tytułem, który bardzo mocno opiera się o nostalgię. Fabularnie dostajemy prostą historię, a mechanicznie wkrada się lekki chaos, zanim zrozumiemy, jak powinniśmy zajmować się poczwarami. Mimo wszystko polecam wam serdecznie zagrać w ten tytuł. Gra dostępna jest na steamie, gogu, playstation, a nawet switchu. W zależności od platformy kosztować będzie ona od 29 do 40 zł.
Wykonuj zadania, zdobywaj poziomy, znajduj ukryte skarby i przebijaj się przez hordy wrogów za pomocą miecza i tarczy. Teraz twoim obowiązkiem jest uratować ojca i okupowane królestwo.

Ech, wydaje mi się, że obecnie zbyt wiele gier jest po prostu skokiem na nostalgię za sztampowymi produkcjami z lat minionych. Z pozoru podobnie, ale jednak dużo lepiej robi to na przykład Shovel Knight, gdzie mimo tej absolutnie klasycznej klasyczności gry mamy zabawny, wyjątkowy motyw rogatego wariata tłukącego przeciwników szpadlem i wywodzące się z tego mechaniki, Tutaj brakuje interesujących smaczków i gra niestety przepadnie w morzu gier, które na pierwszy rzut oka są uderzająco do niej podobne.
Bardzo trafnie to podsumowałeś. Chociaż uważam, że w tę grę warto zagrać (szczególnie na promocji za około 18 zł), to no nie ma ona nic takiego w sobie, co by wybiło ją do miana must play. Niestety, ale sporo gier liczy na to, że sama stylistyka zapewni im rozgłos.
Widzę tu oczywiście te fajne rzeczy, które opisujesz w recenzji i tak jak mówisz, warto, ale jest cała masa gier, które oprócz bycia dobrymi jak ta, są też wyjątkowe i z tego względu zajmują już wszystkie miejsca, które mam na swojej dożywotniej kolejce do ogrania ;D
Ostatnio doszedłem do wniosku, iż ogrom popkultury ma już tak gargantuiczne rozmiary, że szkoda mi czasu na konsumpcję mediów „średnich” czy nawet zwyczajnie „dobrych”, bo na zapoznanie się z samymi tytułami, które są absolutnie świetne nie starczy mi nigdy czasu. Życie jest krótkie, a historii zbiera się coraz więcej.