Castlevania: Aria of Sorrow – Recenzja

Castlevania to seria, która pamięta początki domowego gamingu. Pierwsza część wydana została bowiem w 1986 na Nintendo Entertainment System. Tytuł ten okazał się takim sukcesem, że historia Belmontów doczekała się wielu kolejnych odsłon na przestrzeni kilku generacji konsol.

Dziś chciałbym opisać wam jednak tytuł z 2003 roku, który pierwotnie wydany został na Gameboy Advance, a ja ograłem go na PC za pomocą Castlevania Advance Collection. Mowa oczywiście o tytułowym Castlevania: Aria of Sorrow.

36 lat po pokonaniu Draculi

Historia rozgrywa się wokół Somy Cruza. Licealisty, który w 2035 roku przebywa w Japonii na wymianie uczniowskiej. Bohater, wraz ze swoją przyjaciółką Miną, postanawiają wybrać się do świątyni Hakuba, aby obejrzeć pierwsze od lat pełne zaćmienie słońca. Po dotarciu na miejsce Soma czuje, że dzieje się coś złego. Nie ma jednak czasu na reakcję, ponieważ mdleje. Gdy otwiera oczy, dociera do niego, że znajduje się w zupełnie innym miejscu. Dokładnie na dziedzińcu tajemniczego zamku. Nie jest jednak sam. Przy jego boku znajduje się Mina oraz tajemniczy mężczyzna Genya Arikado, który to wyjawia mu, że znajdują się w zaćmieniu. Rozmowa zostaje jednak przerwana przez grupę demonów. Soma chcąc chronić swoją przyjaciółkę, szybkim cięciem pokonuje jedną z poczwar. Aktywuje to jednak mroczne moce wewnątrz bohatera, które pozwalają mu na pochłanianie dusz pokonanych przeciwników. Od tego momentu jego zadaniem będzie zwiedzanie zamku, aby zdobywać jak największą liczbę dusz i dotrzeć do komnaty tronowej.

Po drodze Soma spotka kilka przyjaznych postaci, które głównie pełnią rolę informatorów fabularnych. Dialogi oraz czytanie opisów przedmiotów jest tutaj bardzo ważne, ponieważ podstawowe zakończenie, które otrzymujemy, jest tym złym. Aby poznać „true ending” musimy spełnić odpowiednie warunki i dopiero z tym podejść do ostatniego bossa.

Po ukończeniu głównej linii fabularnej dostajemy dostęp do dodatkowych trybów: Boss Rush Mode, Julius Belmont Mode (wcielamy się w postać Juliusa), Hard Mode, No Soul Mode, oraz No Item Use. 

Jeżeli chodzi o samą fabułę, to nie ma jej tutaj dużo, ponieważ głównym „mięsem” tego tytułu jest rozgrywka.

Od zera do bohatera

Przechodząc zatem do rozgrywki. Ta różni się od typowej Castlevanii z NESa, albowiem cała gra opiera się o zasady metroidvanii. Bardzo często spotkamy się z miejscami, do których będziemy musieli wrócić później, gdy już zdobędziemy odpowiednia umiejętność. Backtracking jest tutaj wszechobecny, co może powodować lekkie zmęczenie w późniejszych etapach gry. Na minus wypadają również teleporty. Jest ich po prostu zbyt mało. Sporo lokacji trzeba przebiec na nogach i są to często pomieszczenia wypełnione po brzegi przeciwnikami. Można próbować ich omijać, jednakże osobiście starałem się walczyć z każdą maszkarą. System progresu zbudowany jest w takowy sposób, że opiera się mocno na pokonywaniu wrogów. Dlaczego to jest tak ważne? Soma pokonując legiony Draculi, pozyskuje moce, które pozwalają mu rozwinąć jego umiejętności. Nie chodzi tutaj nawet o sam poziom postaci, ale rozwijające rozgrywkę dusze. Te dzielą się na cztery rodzaje. Trzy z nich możemy dowolnie wymieniać w naszym ekwipunku.

Czerwone — ofensywne, użyte zadają bezpośrednie obrażenia przeciwnikom,
Niebieskie — ochronne, transformujące Somę, bądź zadające obrażenia niebezpośrednio,
Złote — pasywne, zwiększają statystyki, bądź dodają dodatkowe efekty jak leczenie w bezruchu, chodzenie po wodzie,
Białe — rozszerzające na stałe zestaw umiejętności Somy. Najczęściej zdobywane po pokonaniu bossa.

Dusze (poza białymi, te posiadają 100%) mają losową możliwość wypadnięcia po pokonaniu przeciwnika. To rozwiązanie zachęca zatem do jak najczęstszej walki. Czasami powoduje jednak niepotrzebny grind, gdyż sporo dusz ma szansę 1-2% na zdobycie. Zdarzały się momenty, gdzie próbowałem wydropić jedną z dusz przez 20 minut i mi się to nie udało.

Miecz, bicz, a może… pistolet?

Poza umiejętnościami Soma zdobywać będzie na swojej drodze również wszelaki ekwipunek. Noże, krótkie miecze, długie miecze, młoty, włócznie, bicz, a nawet pistolet to oręż, który przyjdzie nam dzierżyć. Każdą z tych broni gra się inaczej, co pozwala nam dobrać odpowiedni sposób ataku pod swoje preferencje. Dodatkowo zbierać będziemy również wyposażenie wspomagające jak ubrania, akcesoria zwiększające statystyki czy przedmioty używalne jak np. leczenie. Każdą z tych kategorii będzie można rozwinąć również przez zakupy w sklepie. Ten otworzy się na dziedzińcu zamku, gdy spotkamy jednego z fabularnych NPC.

System ten przypadł mi do gustu bardzo mocno. Pozwala on na dostosowywanie rozgrywki pod siebie. Osobiście większość gry spędziłem, używając dusz: Flame Demon (ogniasty atak), Flying Armor/Giant Bat (szybowanie/przemiana w nietoperza) oraz Giant Worm (leczenie, gdy postać znajduje się w bezruchu). Oczywiście w grze występują również momenty, gdy musimy wyekwipować się w odpowiednie dusze, aby móc przejść dalej. Takim przykładem jest chociażby Undine, który to pozwala nam chodzić po wodzie.

Zamek Draculi posiada nie tylko podstawowych strażników, ale również pełnoprawnych bossów. Tych w grze uświadczymy łącznie jedenastu. Większość z nich stanowi zrównoważone wyzwanie, ale znajdą się też tacy, którzy raczej szybko polegną. Moim głównym nemesis Aria of Sorrow była Śmierć. Boss, który posiada dwie fazy najbardziej znienawidzonych przeze mnie kombinacji ciosów w całej grze. Na dodatek ataki te zadają masywne obrażenia, a uniknąć je jest naprawdę trudno. Nawet ostatni boss nie sprawił mi tyle problemu, co prawa ręka władcy wampirów. Niemniej starcia są widowiskowe, a pokonanie poczwar daje satysfakcję.

Advance Collection

Jak wspominałem w pierwszym akapicie grę przechodziłem w wersji Castlevania Advance Collection. Tytuł ten ogrywany był przeze mnie na zmianę na steam decku oraz PC z podłączonym padem dualsense. W obydwóch przypadkach nie mam portowi nic do zarzucenia. Gra działa płynnie, nie wyłącza się, ani nie wyrzuca do pulpitu. Jedyny mankament to fakt, iż w wersji PC gra nie odpalała mi się od razu na pełnym ekranie, a jedynie w oknie. Nie było też zmiany sposobu wyświetlania w ustawieniach. Szybkie sprawdzenie w internecie wystarczyło, aby dowiedzieć się, że tryb pełnego ekranu odpala się za pomocą altu+entera.

Ponadto kolekcja posiada dodatkowe opcje pozwalające usprawnić rozgrywkę czy też dopasować ją do bardziej współczesnych standardów. Zmiana proporcji ekranu, szybki zapis/wczytanie (save/load state), zapis powtórki, encyklopedię, możliwość włączenia ulepszonego dźwięku HD czy (moim zdaniem najlepsze usprawnienie) wyświetlenie specjalnego okienka po pokonaniu przeciwnika, które pokazuje czy pozyskaliśmy już z niego duszę. Znacząco ułatwia to rozgrywkę.

Podsumowanie

Czy poleciłbym wam Castlevania: Aria of Sorrow? Jak najbardziej. Pomimo swojego wieku jest to nadal bardzo dobra, angażująca gra z wyważonym poziomem trudności, na około osiem godzin. W pakiecie dostajecie dodatkowo trzy kolejne produkcje, co za cenę około 36 zł (na promocji w sklepie steam) jest naprawdę warte swojej ceny.

Plusy:
– Wciągająca rozgrywka,
– Świetny pixelart i animacje,
– Wyważony poziom trudności,
– System dusz i możliwości dopasowania gry pod siebie.
Minusy:
– ŚMIERĆ,
– Czasami męczący backtracking,
– Mało teleportów,
– Zbyt mała szansa na zdobycie dusz.
One thought on “Castlevania: Aria of Sorrow – Recenzja”

Skomentuj GamingowyKot Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *